niedziela, 19 kwietnia 2015

Khroma Beauty- kosmetyki od sióstr Kardashian / Pierwsze wrażenie

Hej :)


Ostatnio będąc na zakupach w TK Max, wpadł mi w ręce zestaw kosmetyków sygnowanych nazwiskiem Kardashian. Cena nie była wygórowana, więc bez wahania kupiłam go do testowania (nie czuję jak rymuję ;)). 
Jeszcze za wcześnie by pisać recenzję, ale myślę, że już po pierwszym użyciu można wyrobić sobie pewną opinię. Jeśli jesteście ciekawi czy warto inwestować w produkty Khroma, zapraszam do poczytania :)

kardashian



W zestawie, który kupiłam za 30 zł znajduje się paletka z sześcioma cieniami, czarna (teoretycznie) kredka, aplikator do cieni oraz sztuczne (i to jak! ale o tym za chwilę) rzęsy. Całość umieszczona na plastikowej tacce, jakości rodem ze sklepu "wszystko po 5 zł" :) To nie wróżyło nic dobrego, ale ok, nie ocenia się książki po okładce.




Cienie

Po rozpakowaniu, pierwsze co wzięłam w ręce to oczywiście cienie... Przyznam, że dawno już nie miałam styczności z tak kiepskim jakościowo opakowaniem od kosmetyku. To nawet nie buda za 5, ale za 2 zł :> Typowa chińszczyzna. A te złote napisy na wieczku tylko rozśmieszają i sprawiają, że całość wygląda jeszcze bardziej tandetnie. Plastik najniższej jakości, który z pewnością wkrótce się  porysuje i połamie od samego leżenia w szufladzie ;).


Zdjęcie być może nie oddaje jakości wykonania, ale możecie mi wierzyć na słowo.
Wisienką na torcie jest "klik" podczas zamykania tego cuda. Umarłego by postawił do pionu.

A teraz o samych cieniach.

Swatch'e od lewej do prawej (kolorów nie opisuję, gdyż zdjęcia dosyć wiernie odzwierciedlają ich rzeczywisty wygląd oraz perłowe wykończenie): 



Trzeba przyznać, że cienie wydawały się być dość dobrze napigmentowane. Powyższe zdjęcia ukazują cienie po pojedynczym "przejechaniu" po nich palcami.
Sama konsystencja miła w odbiorze, miękka i satynowa. Trochę przypomina mi Ingloty (mowa o samej konsystencji, a nie o jakości).

Niestety podczas pracy z nimi na powiece nie jest już tak różowo. Bardzo ciężko wydobyć z nich intensywność taką, jak w opakowaniu czy choćby na ręce. Podczas blendowania kolory znikają i tracą na wyrazistości. Bez wsparcia innych produktów, raczej nie otrzymamy nimi wieczorowego look'u.
Na plus, że się zbytnio nie osypują, czego obawiałam się najbardziej.
A..jak się utrzymują i wyglądają na powiece? O tym za chwilę :)


Jak już jesteśmy przy cieniach, to od razu przejdę do aplikatora. Mówiąc krótko i zwięźle: nie jest najgorszy. Całkiem przyjemnie nakładało się nim cienie. Pacynka na szczęście nie jest wykonana z typowej dla tanich zestawów gąbki (mam nadzieję, że wiecie co mam na myśli;)), ale z czegoś, co ładnie zbiera cienie z opakowania i dobrze je rozprowadza. Jedynie uchwyt mógłby być lepszy jakościowo, bo przypomina trochę patyczek do ucha :>





Kredka, na czarną niestety tylko wygląda. Jest szarawa i sprawia wrażenie wyblakłej. W dodatku jest stanowczo za twarda i praca z nią do przyjemnych nie należy. Aby uzyskać zadowalające krycie musimy malować dany obszar kilka razy, co wiąże się z nieprzyjemnym uczuciem "rycia" powieki. Nie wyobrażam sobie pracować nią z klientkami.
Może lepiej sprawdzi się na linii wodnej, ale tego jeszcze nie próbowałam. Na pewno dam znać.


Na deser zostały nam rzęsy :D To jest dopiero parodia. Sztywne, twarde, nieprzyjemne, okrutnie sztuczne (chyba jakiś bardzo słaby gatunkowo nylon) i długie do samego sufitu. Może któregoś dnia odważę się je sobie przykleić, ale póki co- nie mam zamiaru. Przeczuwam, że ciężko będzie w nich wytrzymać nawet parę minut do zdjęcia. Miałam kiedyś styczność z podobnymi i kuły niemiłosiernie. Produkt jak dla mnie kompletnie nieprzydatny.
O dziwo całkiem nieźle wyszły na zdjęciu.




Ok, no to teraz kosmetyki w akcji.
Cenie aplikowałam standardowo na przypudrowany korektor Pro Longwear MAC. Roztarłam je na górnej powiece przy pomocy matowego cienia z Inglota. Użyłam trzech odcieni z paletki(zaznaczone na zdjęciu poniżej) oraz kredki do podkreślenia górnej linii rzęs.



Całość prezentowała się przyzwoicie.




No to czas iść w miasto :)



Po 6 godzinach...




Niestety jasny cień prawie w całości zniknął z powieki i ukrył się w jej załamaniach. Ciemne kolory poradziły sobie trochę lepiej, ale też i miejsce na powiece było mniej newralgiczne. 
Poczułam się trochę rozczarowana, bo mimo przeczucia, miałam nadzieję, że przetrwają trochę dłużej.. Dodam też, że nie wystawiłam ich na ciężką próbę, bo dzień spędzałam całkowicie zwyczajnie, w sprzyjających warunkach atmosferycznych.

Na plus jest to, że i tak poradziły sobie lepiej od wypiekanych cieni Chanel :P Są również lepsze jakościowo ;)


Podsumowując. Po za cieniami, innych produktów w zestawie mogło by nie być. Czy zatem warto płacić 30 zł za samą paletkę? Moim zdaniem nie bardzo. Już lepiej kupić trzy porządne cienie z Inglota lub KOBO. Chyba, że ktoś jest zbieraczem kosmetyków jak ja i lubi je testować ;) Cena nie wysoka, więc można przeboleć.
Na pewno użyję ich na bazach pod cienie i może spiszą się lepiej.

Jeśli chodzi o moją krótką refleksję, to dziwię się, że siostry Kardashian wypuściły na rynek produkty, pod którymi trochę głupio się podpisywać mając do dyspozycji taki kapitał i możliwość stworzenia czegoś naprawdę dobrego.
Rozumiem, że targetem nie byli profesjonaliści, mogę przeboleć opakowania (w końcu z czegoś wynika ta cena), ale wkurza mnie, gdy ktoś produkuje coś, czego sam by w życiu nie użył.

To tyle, do następnego :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

AddThis

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...